wtorek, 5 sierpnia 2014

Mainstreamowy dermatolog w krainie acne tarda


Pani doktor zapytana o przyczyny adult acne, błyskawicznie powieliła, to co pacjenci walczący latami z trądzikiem (latami, ponieważ dominującą odmianą adult acne jest forma przewlekająca się z czasów dojrzewania) słyszą nieustannie:

"Najczęściej podejrzewa się zmiany w środowisku - zanieczyszczenia, dietę - bo w jej produkcji stosuje się coraz więcej nawozów i odżywek. Ale też , oraz, tzw. ogólne warunki życiowe, np. stres".

OK, nie da się ukryć, że "modern life is rubbish" (za Blur), chemizacja środowiska, w którym funkcjonuje współczesny człowiek, jest zatrważająca (polecam rozmowę z profesorem Krzysztofem Krzystyniakiem w ostatnim Przeglądzie), poziom stresu (nie tylko psychicznego) wzrasta wprost proporcjonalnie do tempa życia, jakość żywności i nasze nawyki żywieniowe pozostawiają wiele do życzenia, większość z nas ma głębokie niedobory wielu mikroskładników, ale ja wciąż nie widzę przełożenia na przyczyny.

Owszem, wszystkie te czynniki, pochodne wielkomiejskiego stylu życia, są ważne, ale nie jako przyczyny powstawania acne tarda de novo w życiu postnatalnym (o koncepcji powstawania adult acne w czasie okresu prenatalnego napiszę więcej wkrótce), lecz jako modulatory przebiegu choroby. W skrócie: w wielu przypadkach wielopłaszczyznowe interwencje dietetyczne, suplementacyjne i lifestyle'owe nie przynoszą wymarzonej dla wielu pacjentów transformacji skóry objętej adult acne w skórę normalną.

Efekty bywają fantastyczne - liczba zmian zapalnych osiąga bardzo niski poziom, zmiany, jeśli już się pojawiają, są mniejsze, szybciej ustępują, poziom produkcji sebum spada, ale w wielu przypadkach nie osiągamy za pomocą tych interwencji zadowalających efektów.

Wczoraj wieczorem dostałem maila od zrozpaczonej 40-letniej kobiety. Po krótkiej wymianie wiadomości (nie mamy możliwości spotkania się w tej chwili), dowiedziałem się, że próbowała wszystkiego, od interwencji dietetycznych po całe spektrum leków miejscowych, a mimo to tylko chwilami czuła jakąkolwiek kontrolę nad swoją skórą. Produkcji sebum nie kontrolowała nigdy. Napisała również, że ma absolutnie dość, że nawet powieki zalewają się sebum.

I jeszcze coś: NIGDY żaden lekarz, ani dermatolog (na których wydała małą fortunę), ani ginekolog, nie zasugerowali badań hormonalnych. Dlaczego? O tym Maria Noszczyk:


"Środowisko ma wpływ na zmiany hormonalne. Pacjentki z trądzikiem, z którymi się spotykam od razu biegną zbadać hormony i te badania często wychodzą doskonale".

Pani doktor, o ile mi wiadomo, to żadne czynniki środowiskowe nie są w stanie doprowadzić u wielu/większości pacjentów z acne tarda do takich zmian hormonalnych, które przedstawiają badania.

Kolejny aspekt - wiele badań wyraźnie wskazuje na silną składową genetyczną przewlekające się acne.

Jestem ciekawy, jakie to badania zleca pani doktor i jakie są ich rezultaty, ponieważ moje obserwacje są zupełnie inne niż dr Marii Noszczyk.

Z moich obserwacji oraz z badań, które wrzucę na bloga dziś lub jutro, wynika, że w większości przypadków acne tarda z silną składową łojotokową mamy do czynienia z charakterystycznym obrazem hormonalnym.

A jeśli tak, to miejscowe leczenie retinoidami, doustna antybiotykoterapia czy wychwalany pod niebiosa przez prof. Zalewska-Janowską kwas azelainowy są lekami objawowymi, a nie przyczynowymi.

Pani Noszczyk brnie dalej:

"Najlepszym miernikiem tego, czy nasze hormony są w normie, jest to, czy nasze miesiączki są w regularnie. Jeżeli są w normie - to żaden doktor nie będzie podejrzewał zaburzeń hormonalnych".

I to jest absolutny punch line. Jest to absolutnie najgorsza opinia na temat acne tarda, jaką kiedykolwiek czytałem. Nie analizuję, z czego wynika. Być może z tego, że zamiast śledzić Journal of Investigative Dermatology i Dermato-endocrinology, pani doktor i większość jej kolegów wolą wpatrywać się w katalogi firm zaopatrujących gabinety medycyny estetycznej.

Jeśli według Marii Noszczyk regularne miesiączkowanie jest bezwzględnym markerem równowagi hormonalnej, to jedyne, co mi zostaje, to odesłać panią doktor na poprawę końcowego kolokwium z endokrynologii i egzaminu z ginekologii.

Analiza wkrótce.
5 GATTACA: Mainstreamowy dermatolog w krainie acne tarda Rozmowa z Marią Noszczyk w Wysokich Obcasach z września 2010 roku Pani doktor zapytana o przyczyny adult acne, błyskawicznie powieliła,...

15 komentarzy:

  1. Ja pamiętam jak chodziłam do pani Zalewskiej - Janowskiej lata temu - zanim została profesorem. Muszę stwierdzić, że jak do tej pory poznałam 10 dermatologów z Łodzi i okolic i tylko ona z nich wszystkich miała najsensowniejsze pomysły na mój trądzik. Choć do tej pory nie wiem czy sensowne było to, że gdy brałam Izotek powiedziała, że dawkami dziennymi można "żąglować dowolnie", nie rozumiem skąd ten pomysł. A oczywiście, nieco ponad rok po skończeniu Izoteku trądzik powrócił (nigdy taki jak dawniej, ale jednak), a pani Zalewska - Janowska została już profesorem i nie mogłam jej już złapać w przychodni... I tak od tej pory chodzę do dermatologów, którzy strzelają na oślep i nie dociera do nich, że wszystkiego już w życiu używałam i ciągle nie to. Szkoda.
    Przepraszam, za te żale, pozdrawiam i cieszę się, że jednak piszesz,
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,

      > Muszę stwierdzić, że jak do tej pory poznałam 10 dermatologów z Łodzi i okolic i tylko ona z nich wszystkich miała najsensowniejsze pomysły na mój trądzik

      Doszliśmy, niestety, do takiego punktu, kiedy pacjent jest zadowolony z sensownych pomysłów lekarza. To powinno być absolutnym minimum, ale rozumiem o co chodzi - coraz trudniej znaleźć dermatologa, który zapewniałby chociaż to minimum.

      > Choć do tej pory nie wiem czy sensowne było to, że gdy brałam Izotek powiedziała, że dawkami dziennymi można "żąglować dowolnie", nie rozumiem skąd ten pomysł

      Zapewne stąd, że w leczeniu izo fundamentalna jest dawka skumulowana - wielu dermatologów, w zależności od stanu skóry, efektów, tolerancji, etc., zmienia schematy dawkowania, odwołując się do głównego parametru, jakim jest dawka skumulowana.

      > A oczywiście, nieco ponad rok po skończeniu Izoteku trądzik powrócił (nigdy taki jak dawniej, ale jednak), a pani Zalewska - Janowska została już profesorem i nie mogłam jej już złapać w przychodni...

      I to jest niestety smutna klasyka - nawroty po leczeniu izo to absolutnie nic zaskakującego.

      > Przepraszam, za te żale, pozdrawiam i cieszę się, że jednak piszesz

      Coś Ty. Dzięki, że napisałaś.

      Usuń
  2. No, niestety,co do "sensownych pomysłów", to było właśnie izo. Lekarze w moim mieście (Zgierz pod Łodzią) tylko waliliby mi tetracyklinę, ewentualnie klindamycynę - dlatego konsekwentnie odmawiam i sama proszę o receptę na to co w danym momencie wyczytałam w necie (jakieś Acnederm czy coś). Najlepsze jest to, że zanim pokażę im mój pomysł, to pytam się jaki mają oni - ciągle nic nowego. Śmieszy mnie to trochę, zważywszy na to, że niektórzy z nich są nawet na tyle "niebystrzy", że gdy oprócz z receptą na jakiś przeciwtrądzikowy "szuwaks", przyszłam z czymś na paznokciu - starszy pan dermatolog patrzy i mówi: "Pewnie stłuczenie - kwas borny i przejdzie", na co ja: "A to nie wygląda na jakąś grzybicę?", odpowiedź: "Nie, bo jest nie z tej strony paznokcia (wtf?!), bo powinna być od góry a nie od dołu". No, dobra, wyszłam. A po miesiącu żółta plama na paznokciu coraz większa. Wracam do innej za miesiąc, a młodsza babka: "Pani, to grzybica", ja: "Inny pan mówił, że nie", ona: "Nie biorę odpowiedzialności za to co mówią pani inni lekarze z naszej poradni", a na trądzik zaordynowała Effaclar Duo + ("Super nowość!") i kwas aza - oczywiście nie, żeby dla mnie miała być to nowość. Ale świetnie, bo chociaż udało jej się zdiagnozować grzybicę paznokcia (przeszło).
    Tym pokrętnym nieco przykładem zmierzam do tego, że skoro co poniektórzy nie potrafią zdiagnozować zwykłej grzybicy paznokcia, to chyba trądzik to jakiś "level hard" dla nich (wspomniany wcześniej starszy pan też co do trądziku nie był wiele lepszy, bo dał "jakieś robione coś" z siarką i z talkiem...).
    Po izo trądzik wrócił tak jak wcześniej wspomniałam, ale już nigdy nie taki jak kiedyś - bolące stany zapalne, w odcieniu sino-czerownym łączące się podskórnymi kanałami. Obecnie są to stany zapalne w większej od siebie odległości, ZAWSZE zostawiające bliznę (nie dłubię tam, a jednak...). Koncentrują się one na policzkach (czoło gładziutkie, choć w okresie dojrzewania - 12 lat - to właśnie ono było problematyczne). I gdyby nie to pozostawianie blizn, to jeszcze mogłabym z tym jako tako żyć...No, ale ja się pocieszam, że to zawsze nie to co kiedyś, choć wolałabym, żeby było lepiej, bo nie zadowala mnie moja skóra.
    W sumie udaje mi się facjatę względnie trzymać w ryzach, ale tak jak wspomniałeś w którymś ze swoich postów, to taka tykająca bomba - nigdy nie wiem, kiedy zechce mnie zaskoczyć większym wysypem - zawsze czuję, że niby przejściowo bywa gładka (nie licząc blizn), ale ta sielanka nie jest na zawsze. A mam prawie 24 lata...
    Ostatnio będąc u pani psycholog (przy poradni psychiatrycznej) usłyszałam klasyczny tekst: "Trądzikiem, to nie ma co się przejmować - to pewnie z powodu depresji. Polepszy się pani nastrój po tym co dał pan doktor(najpierw na sertralinie, potem na wenlafaksynie), to pewnie się i cera polepszy. Głowa do góry" itd. Biorę te rzeczy prawie pół roku i... no, nie leczą mi one trądziku i jakoś wcale mnie to nie dziwi. Czyli wspomniany przez Ciebie trądzik z "PĘDU ŻYCIA". Nie obwiniam jej o ten tekst - jest psychologiem, a to nawet nie medycyna, więc co się miała znać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do tej psychodermatologii pani Zalewskiej - Janowskiej. Nie wiem na czym miałoby to polegać - na tym, że jest zawsze w dobrym nastroju i jest miła? Chyba tak, bo inni dermatolodzy jakich znam stosują "mamwdupizm" i "następnyproszę". Jeśli to jest ta psychodermatologia, to rzeczywiście - lepiej mi nieco było z tym, że się tak nie zachowywała, co nie zmienia faktu, że jednak mnie nie wyleczyła (pomijając już fakt, że dziwnym trafem jako środki towarzyszące do izo polecała firmę SVR...) No, zawsze lepszy miły lekarz ;) Więc jeśli oświecisz mnie czym miała być ta psychodermatologia, to byłoby mi miło.
    I tak oto znowu jest tekst (ha, tekst - elaborat) pełen gorzkich żali z mojej strony. I pewnie znowu bym zaczęła przepraszać, ale niektórych częste przepraszanie drażni (np. mnie :D), więc z góry podziękuję za to, że przeczytasz i się ustosunkujesz :)
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino,

      Myślę, że wszystko, co opisujesz, większości czytelników nie jest obce. Nigdy nie chciałem, żeby ten quasi-blog stał się forum ataków na establishment dermatologiczny, przestrzenią gorzkich żali, etc. To nie może być podstawowa funkcja tego, co tu wszyscy piszemy. Jeśli to miejsce ma czemuś służyć, to musi łączyć i emocje, i intelekt.

      Ale bardzo się cieszę, że, jak na razie, udaje nam się łączyć prywatne historie z zagadnieniami czysto merytorycznymi.

      Twoje refleksje są fantastyczne, a do tego łączysz je z pytaniami o bardzo ważne kwestie, bardzo dziękuję.

      > Więc jeśli oświecisz mnie czym miała być ta psychodermatologia, to byłoby mi miło

      https://www.youtube.com/watch?v=peY_2rI_mqY - nie lubię tej prezentacji, ale myślę, że są tu dość klarownie wyłożone podstawy psychodermatologii.

      Osobiście nie lubię pojęcia "psychodermatologia" - między innymi dlatego, że to określenie nie kładzie nacisku na mechanizmy immunologiczne. Zdecydowanie lepszym określeniem byłoby np. psychoimmunodermatologia, ale to są niuanse.

      Psychodermatologia to, w ogromnym skrócie, gałązka, która zajmuje się wpływem różnych stanów psychicznych na procesy zapalne/zjawiska immunologiczne.

      I chodzi nam tu głównie o stres. Stres, mimo ogromnego rozwoju biologii stresu, dalej jest przez wielu postrzegany jako stan umysłu, ale tak nie jest. Przewlekły stres to potwór immunologiczny.

      I dermatologia jest tu frontem, na którym dokładnie to widzimy. Praktycznie w każdej przewlekłej dermatozie (i szerzej - w każdej przewlekłej chorobie zapalnej) stres (rozregulowana oś stresu) potrafi być mechanizmem spustowym.

      Klasycznymi przykładami mogą być łysienie plackowate czy łuszczyca.

      Ważna uwaga: stres nie jest samodzielnym czynnikiem indukującym de novo powstanie danej choroby. Stres zaczyna odgrywać swoją rolę w momencie, kiedy dane zapalenie trwa odpowiednio długo.

      Wniosek jest pozornie banalny, ale dla mnie to szalenie ważne: podstawą terapii wszystkich chorób zapalnych jest odpowiednio wczesne działanie. Im dłużej w danej tkance toczy się zapalenie, tym trudniej później gasić to miejsce.

      Stres w przypadku przewlekłych zapaleń jest niczym innym jak paliwem zapalnym.

      I dlatego każdy wywiad dermatologiczny powinien zawierać fragment dotyczący snu, nastroju, problemów ze stresem, etc.

      Jak już pisałem, wygaszenie osi stresu, np. farmakologiczne jak u Ciebie, to nie panaceum, ale w wielu przypadkach daje to na dłuższym dystansie dobre rezultaty.

      W skrócie: w każdej przewlekłej chorobie zapalnej skóry (acne tarda jest taką właśnie chorobą) zwracamy uwagę na stres - edukujemy pacjenta, rozmawiamy z nim, tłumaczymy, że nie jest to per se źródło jego problemów, ale może być czynnikiem zaostrzającym przebieg. I jeśli diagnozujemy problemy z osią stresu, depresją, etc. - staramy się pomóc pacjentowi.

      Ale nie w ten sposób, że nafaszerujemy go fluoksetyną czy sertraliną i obiecamy cuda. Pacjent musi mieć świadomość, że stres do czynnik modulujący, a całość podejścia musi być wielopłaszczyznowa. Bo tylko wtedy można liczyć na sukces terapeutyczny i szczęście pacjenta.

      Leki są ważne, ale trzeba umieć je stosować. I trzeba umieć rozmawiać z pacjentem. A z tym jest problem, jeśli się nie czyta.

      > Ostatnio będąc u pani psycholog (przy poradni psychiatrycznej) usłyszałam klasyczny tekst: "Trądzikiem, to nie ma co się przejmować - to pewnie z powodu depresji. Polepszy się pani nastrój po tym co dał pan doktor(najpierw na sertralinie, potem na wenlafaksynie), to pewnie się i cera polepszy. Głowa do góry"

      Klasyka, kanon głupkowatego podejścia.

      Uważam, że wenlafaksyna to bardzo dobry lek, ale pacjent musi wiedzieć, że nie jest to magic bullet w acne tarda.

      Tego właśnie brakuje mi najbardziej - racjonalnego przedstawiania spraw, racjonalnej analizy.

      To tak w dużym skrócie, gdybyś miała inne, równie ciekawe pytania, pisz :)

      Usuń
    2. Również dziękuję, że mi odpisujesz :)
      Co zaś się tyczy używania przeze mnie antydepresantów. To nie do końca jest tak, że dostałam je na trądzik. Miałam pewne problemy + mocne obniżenie nastroju (mimo leków nadal bywa z nim różnie, niestety) i rozmawiając z panią psycholog opowiadałam o tym co wpływa na moją niską samoocenę, co mnie wyprowadza z równowagi itd. Oczywiście, wskazałam na trądzik między innymi i wtedy wyjechała z tym tekstem. Nie powiem, że się nie zdziwiłam, bo mam np. znajomą, która też ma problemy z depresją + stres pourazowy a cerę ma gładką - czy nie powinna być zatem pryszczata? Dlatego raczej tego nie kupiłam, bo leczę trądzik od ponad 12 lat. Z drugiej strony przez to, że go leczę tyle czasu znowu wstąpiła we mnie jakaś nadzieja. Taki paradoksalny tok myślenia osoby z trądzikiem:"Wiele wypróbowałam, pewnie nie pomoże, ale spróbuję - może pomoże"
      Nieważne, i tak te leki i tak ledwo radzą sobie z moim głównym problemem, a skoro jego nie niwelują, to nie mogą mi pomóc na problematyczną cerę i skórę głowy. Nie wiem, kwestia też pewnie leży we mnie, bo leki nie rozwiążą same problemów. Do tego koło się zamyka, bo skoro - z mojej może nieco przesadnej próżności - bardzo przejmuję się wszystkim co wyskoczy na twarzy, plecach (na szczęście lato już się kończy - zmartwienie mniej :D) i tym, że tracę dość znaczne ilości włosów, to dopada mnie ta stresująca myśl, że zawsze będę pryszczata i niedługo jeszcze łysa :) Wątpię, żeby sam antydepresant odpędził te myśli, dlatego najpierw musiałabym się pozbyć powyższych problemów (i nie tylko problemów tego typu), by leczenie antydepresyjne mogło mi pomóc... hm, efektywniej? Dlatego uważam,że faktycznie - leczenie farmakologiczne przy obniżaniu poziomu stresu, depresji itd. - tak, ale nie samo. Nie wiem czy dobrze rozumuję?
      Jeśli chodzi o wenlafaksynę - właśnie rozmyślam czy nie zrezygnować albo nie podwoić dawki. Wprawdzie przez pierwsze półtora miesiąca byłam z niej zadowolona bardziej niż z sertraliny (powodowała drżenie rąk), tak teraz daje dziwne efekty - organizmu na głodzie, któremu obecne dawki nie wystarczają. Miewałam wcześniej tzw. brain shivers/zaps, kiedy zdarzyło mi się nie spożyć dawki przez powyżej 24h, ale obecnie występują one nawet kiedy lek biorę regularnie. No, ale o to już muszę mojego lekarza pomęczyć ;) Niestety, mam wrażenie, że w tej materii psychiatrzy są niewiele lepsi od dermatologów - "może to, a może to, nie? to może tamto" - i kolejna recepta na magiczne lekarstwo. Do tego też nie poświęcają czasu na rozmowę z pacjentem, a co jak co, ale ta specjalizacja to już naprawdę wymaga empatii... Aż mnie naszła taka refleksja, że jak psychiatrzy mają pacjentów gdzieś, to chyba nie ma co oczekiwać empatii u innych specjalistów, jak np. właśnie dermatolog czy endokrynolog. Smutne to wszystko...
      Karolina

      Usuń
  4. > Co zaś się tyczy używania przeze mnie antydepresantów. To nie do końca jest tak, że dostałam je na trądzik

    Nie pomyślałem w ten sposób. Domyśliłem się, że chodzi raczej 2 niezależne problemy, które zostały spięte klamrą w czasie rozmowy z psychologiem, który chciał wlać nadzieję i przedstawił to w ten sposób: "Poprawimy nastrój i z pewnością to przełoży się na konkretne efekty skórne".

    Ale, jak oboje wiemy, to nie takie proste.

    > Taki paradoksalny tok myślenia osoby z trądzikiem:"Wiele wypróbowałam, pewnie nie pomoże, ale spróbuję - może pomoże"

    To lekka forma myślenia magicznego - i jest to zupełnie naturalne. Bardzo często, kiedy wiele metod terapeutycznych zawodzi, chorzy zmagający się z daną chorobą od lat pokładają wielkie, czasami zupełnie nieuzasadnione, nadzieje np. w nowym leku czy w podejściu nowego lekarza.

    > Wątpię, żeby sam antydepresant odpędził te myśli, dlatego najpierw musiałabym się pozbyć powyższych problemów (i nie tylko problemów tego typu), by leczenie antydepresyjne mogło mi pomóc... hm, efektywniej?

    Nic dodać, nic ująć.

    Jeśli pacjent ma realne, w 100% biologiczne problemy, to nawet jeśli zafundujemy mu pobyt w najcudowniejszym sanatorium i złożoną kurację poprawiającą nastrój, to ciężko oczekiwać, że nagle pacjent zacznie przechodzić obok tych realnych problemów.

    Sukces może (nie musi) zapewnić tylko kompleksowe podejście.

    Zresztą to oczywiste, dla każdego, kto nie jest oderwany od rzeczywistości i przeżył cokolwiek w życiu: jeśli ma się problemy: skórny, trichologiczny i mentalny - to co robimy? Staramy się działać na każdej z tych płaszczyzn i koordynować działania, wiedząc, że np. problem psychiczny ma wpływ (modulujący) na pozostałe. I vice versa.

    > Dlatego uważam,że faktycznie - leczenie farmakologiczne przy obniżaniu poziomu stresu, depresji itd. - tak, ale nie samo. Nie wiem czy dobrze rozumuję?

    W 100%. Jak wyżej - diagnozujemy każdy problem i realnie oceniamy, jak możemy działać na każdej z płaszczyzn.

    Przecież absurdem jest dawanie pacjentce nadziei w oparciu o izolowane leczenie zaburzeń nastroju w sytuacji, gdy od lat zmaga się ona z trądzikiem, a do tego dołączyły się problemy z włosami - esencją kobiecości. Nie da się oszukać psychiki - jeśli człowiek ma poważne problemy biologiczne, to nafaszerowanie pacjentki sertraliną nie sprawi, że problemy staną się mniej realne czy mniej biologiczne.

    OdpowiedzUsuń
  5. > Jeśli chodzi o wenlafaksynę - właśnie rozmyślam czy nie zrezygnować albo nie podwoić dawki. Wprawdzie przez pierwsze półtora miesiąca byłam z niej zadowolona bardziej niż z sertraliny (powodowała drżenie rąk), tak teraz daje dziwne efekty - organizmu na głodzie, któremu obecne dawki nie wystarczają. Miewałam wcześniej tzw. brain shivers/zaps, kiedy zdarzyło mi się nie spożyć dawki przez powyżej 24h, ale obecnie występują one nawet kiedy lek biorę regularnie. No, ale o to już muszę mojego lekarza pomęczyć

    To zbyt złożone, blog to przestrzeń, która nie daje nam pola do analizy tego problemu, ale mamy wiele możliwości - można utrzymać obecną dawkę wenla i skojarzyć ją z jakimś narzędziem dodatkowym (niską dawką litu, wysoka dawką magnezu na noc, etc.).

    A prawda jest taka, że stosując dowolny lek psychotropowy, musimy się liczyć z jego brakiem selektywności, czyli z tym, że oprócz głównego mechanizmu działania moduluje on wiele innych układów w mózgu.

    I tu znów nie ma magicznego schematu - metodą prób i błędów, dokładne wywiady, rozmowy - to pozwala na wybranie optymalnej strategii. Ale wymaga to czasu.

    Psychofarmakologia to Kraina Czarów, choć oczywiście w 100% biologiczna.

    Psychiatrzy bardzo często popełniają też błąd podstawowy - brną w farmakologię całkowicie odpuszczając mniej inwazyjne metody, które mają spory potencjał.

    Prosty przykład: wysokie dawki magnezu (na noc, ponieważ działają anksjolitycznie i sedatywnie), rzędu 500-600 mg - narzędzie zupełnie niestosowane, a bywa dużo bardziej skuteczne niż klasyczne SSRIs.

    Inny przykład: nasączamy pacjentów SSRIs, np. sertraliną, a nie spoglądamy w prostą stronę dużych niedoborów tryptofanu w diecie. Tryptofanu i witaminy B6.

    Kolejny przykład: związki niedoborów witaminy D z depresję - wątek całkowicie pomijany.

    Kolejny: problemy z tarczycą a zaburzenia nastroju - zero badań, od razu recepta na setralinę.

    Tego jest mnóstwo. Wmówiono ludziom, że nie ma nic innego na walkę z zaburzeniami nastrój oprócz SSRIs. Prozac Nation.

    > Niestety, mam wrażenie, że w tej materii psychiatrzy są niewiele lepsi od dermatologów - "może to, a może to, nie? to może tamto" - i kolejna recepta na magiczne lekarstwo. Do tego też nie poświęcają czasu na rozmowę z pacjentem

    Psychiatrzy są dużo gorsi. Większość z nich nie ma pojęcia, o czym mówi.

    Nauczyli się prostych regułek w stylu:

    Depresja = niedobór serotoniny --> podajemy SSRIs, etc.

    Bez skrupulatnych wywiadów, obserwacji psychiatria nie istnieje.

    Karolino, ale nie brnijmy w nastrój apatii i smutku. Samo to, że dochodzisz do takich refleksji niezależnie, powinno dać Ci niezłego kicka do działania, choćby na płaszczyźnie skórnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem - za bardzo już popłynęłam w temacie. Dziękuję Ci za to, że tak wyczerpująco i cierpliwie mi odpowiadasz :) Mam nadzieję, że nie nadużyję Twojego czasu (ale już obiecuję, że ostatnie pytania, naprawdę, bo aż mi jest głupio...), jeśli zadam Ci jeszcze 2 pytania:

      1. Czy w związku z powyższym - potrzebą uzupełniania niedoborów witamin lub pewnych hmm, mikroelementów, minerałów (przepraszam, fachowa nomenklatura sprawia mi czasem trudności;)) - czy w związku z tym, istnieją pewne badania, które może zlecić lekarz? Czy raczej metodą obserwacji organizmu mam stwierdzić czego może mu brakować?

      2. Jeśli to nie kłopot, to przypomnij mi, co to były za badania na nfz na poziom androgenów, które może zlecić endokrynolog? Oczywiście, pytam w związku z trądzikiem i lecącymi włosami, bo może być w tym rzecz, nie wiem - tak gdybam.

      Jeszcze raz dziękuję za wcześniejsze odpowiedzi i mam nadzieję, że nie przeginam...
      Karolina

      Usuń
  6. Patryku :) wspomniałeś o retinoidach w leczeniu objawowym trądziku, ciekawa jestem jakie jest Twoje zdanie w kwestii bezpieczeństwa stosowania pochodnych witaminy A? tzn ja wiem że stosując retinoidy trzeba przestrzegać zasad odnośnie ochrony UV itd.ale czy Twoim zdaniem w perspektywie dłuższego czasu czyli kuracja raz w roku w okresie jesiennym przez kolejne kilka lat taka profilaktyka antyzaskórnikowa jest bezpieczna?

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    jak ja rozumiem trądzik i sprawdzenie na sobie wszystkich leków dostępnych w Polsce:) W moim przypadku pomógł axotret. Skończyłam kurację 2,5 roku temu. Nadal mam trądzik, ale nie jest mocno nasilony. Łojotok nie powrócił i mam nadzieję, że nie wróci. Największym problemem są blizny, nie są bardzo głębokie, ale chciałabym je usunąć.
    Życzę wam powodzenia i zwycięstwa :)
    Beata

    OdpowiedzUsuń
  8. Drogi Patryku,
    Artykuł niezwykle ciekawy.Jak większość Twoich czytelników również zmagam się z trądzikiem...tym razem(!) występuje on pod postacią małych czerwonych krostek...mam 21 lat..przeszłam już przez wszelakie możliwe pochodne tetracykliny,kwas borowy wszelakie "acne-smarowidła" no i oczywiście wypalanie ciekłym azotem...Lekceważące podejście lekarzy do pacjentów- brak indywidualnego podejścia,wystawianie diagnozy (je pani czekoladę ?tak!ten trądzik to jest od czekolady) z nosem w biurku...od roku dałam sobie spokój,bo przestałam wierzyć w dermatologów,którzy wykonują ten zawód z pasją...Nigdy nie miałam robionych badać ,bo przecież są one "niepotrzebne"..moje każdorazowe wzmianki nt retinoidów były kwintowane "a może davercin?".....Ręce mi opadają,teraz żyję z dnia na dzień, a problemów ze skórą jak przybywa,tak przybywa..jest ona jednocześnie sucha,zrogowaciała i tłusta...nigdy nie produkowała takiej ilości sebum..do tego mam juz zmarszczki na czole i w okolicy ust co jak na mój wiek wydaje mi się bardzo podejrzane moja frustracja i zarazem brak sił sięgają zenitu. Co mogę zrobić na własną rękę? Co w ogóle mam zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  9. Na co dzień mam do czynienia z pacjentami chorymi na trądzik i ich pseudo dermatologami. Zauważyłam, że powielają sie te same błędy:
    - ładowanie antybiotyków
    - zero analizy organizmu- np. stanu zapalne zęba, migdałków- nikt nawet nie pyta (to samo z hormonami)
    - przepisywanie retinoidów doustnych, przed miejscowymi
    - przepisywanie kremów z gliceryną wysoko w składzie
    -zbytnie przesuszanie skóry
    - ogólne ignorowanie spraw, brak zaangażowania, i brak wywiadu, poświecenia czasu pacjętowi.
    Nie mówie, że jestem genialna, ale przynajmniej się ciąglę uczę, a większość z nich stoi w miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  10. i jeszcze zapomniałam...tradzik oporny na leczenie, klientka na wywiadzie mówi, że po amseczkach z drożdży jest gorzej, a dermatolog nawet nie wspomni o Mallasezii;P

    OdpowiedzUsuń
  11. czy trądzik i i choroby tarczycy(w szczególności niedoczynność) mają ze sobą coś wspólnego?

    OdpowiedzUsuń

< >