Nie
czas na podsumowania - blog tak naprawdę jeszcze nie oderwał się od
ziemi - ale już na tym embrionalnym etapie dostrzegam konieczność
odniesienia się do kilku kwestii, wątków i problemów, które coraz
częściej pojawiają się i w komentarzach, i w mailach.
*Kwestia
fundamentalna: nie jestem magikiem i nie chciałbym, żeby ktokolwiek
pomyślał, że po przekopaniu się przez tomiszcza literatury
dermatologicznej dotyczącej biologii i patogenezy acne tarda (lub
ogólniej - przewlekłych form acne) odkryłem przepis na przeciwtrądzikowy
gumisiowy sok. Nie istnieje taka magiczna molekuła lub ich kombinacja.
Nie doznałem również epifanii w kwestii systemowego leczenia - niestety,
nie ma prostego algorytmu terapeutycznego, który pozwalałby obiecywać
pacjentom cuda na krótkim dystansie. Zresztą, komu ja to piszę - wiele z
Was zna problem od środka.
Bardzo boję się takiego
schematu myślenia: "Wykonujemy panel badań, które pozwolą dokładnie
ustalić przyczynę problemu, a następnie wycelujemy w wykryte
nieprawidłowości odpowiednią kombinację leków, które w krótkim czasie
doprowadzą do normalizacji środowiska hormonalnego, które do tej pory
zawierało defekt/dysregulację. Efektem będzie trwała remisja i skóra
dziecka na długie lata".
Doskonale rozumiem taki tok
myślenia, ale marzy mi się, żeby ten cyfrowy notatnik był przestrzenią
chłodnego racjonalizmu (z domieszką emocji oczywiście).
O
tym, że sprawa nie jest tak banalna, świadczą nawroty - zarówno po
leczeniu izotretinoiną, jak i po próbach leczenia na płaszczyźnie
hormonalnej (klasycznym przykładem są nawroty po odstawieniu OC).
Kiedy
na początku lat 80. pojawiały się lawinowo doniesienia na temat
magicznej mocy izotretinoiny, większość środowiska dermatologicznego
czuła, że już niedługo wszystkie przewlekłe postaci acne będą kazuistyką
i egzotyką dermatologiczną.
Patrząc z dystansu ponad
trzech dekad możemy się tylko uśmiechnąć. Izotretinoina nie okazała się
magicznym pociskiem dla wszystkich pacjentów.
Siła rażenia
izotretinoiny jest ogromna, to molekularny wehikuł czasu dla skór
tłustych i trądzikowych, ale prawda jest taka, że u bardzo dużego
odsetka pacjentów po jakimś czasie dochodzi do nawrotu.
*Ktoś
może zapytać: Skoro nie dysponujemy czymś, co u każdego pacjenta da
trwałą remisję, to po co te wywody i analizy? Niech dermatolodzy dalej
bazują na Izoteku, a ginekolodzy i endokrynolodzy na różnych formach
leczenia antyandrogenowego (najczęściej OC). A pacjenci niech liczą na
wygraną na loterii - przecież u niektórych leczonych efekty są znakomite
i długotrwałe.
Znakomite pytanie.
Tak sformułowane pytanie w 100% oddaje to, co dzieje się w głowie przeciętnego dermatologa czy ginekologa.
*Zatem
- dlaczego warto wykonywać badania w przypadku przewlekłych postaci
acne, skoro 95% lekarzy konsultujących pacjentów z takim problemem
uważa, że nie ma to sensu? Czy większość może się mylić?
Zacznijmy
od spojrzenia czysto formalnego: czy ktoś wyobraża sobie kardiologa,
nefrologa, diabetologa czy neurologa podejmującego decyzje terapeutyczne
bez próby postawienia optymalnej diagnozy? Nie sądzę.
A
skoro za jakimś odsetkiem przypadków acne tarda stoją możliwe do
wykrycia zaburzenia hormonalne, to jak nazwać zachowanie i postępowanie
lekarzy, którzy latami potrafią żonglować lekami miejscowymi,
izotretinoiną, antybiotykami, etc. bez spojrzenia na płaszczyznę
hormonalną? Znachorstwem i bazowaniem na micie mówiącym o tym, że acne
tarda to wariant populacyjnej normy.
*Dostępność badań:
bardzo często słyszę, że problem braku diagnostyki w takich przypadkach
wynika wprost z dysfunkcjonalnego systemu ochrony zdrowia, który wszyscy
finansujemy. Ok, systemowi daleko do ideału, ale takie tłumaczenie to
pieluszki moralne dla lekarzy.
Decyzji, w ostatecznym rozrachunku, nie podejmuje doktor System - decyzję podejmuje konkretny lekarz.
Czy
13-miesięcznego Bolka (chłopiec, u którego nie rozpoznano białaczki), u
którego nie wykonano fundamentalnych badań, zabił system? Nie chcę tu
bawić się w sąd, ale chyba każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę,
że system to abstrakcyjny twór. To nie system podjął decyzję.
Badania
hormonalne są dostępne dla każdego dermatologa, ginekologa,
endokrynologa przyjmującego w ramach NFZ, wystarczą dwie rzeczy: wiedza i
dobra wola lekarza. Tylko tyle i aż tyle.
Problemem są dwa zjawiska.
Absurdalny
rozrost dermatologii gabinetowej - dermatologia z wspaniałej dziedziny
przeistoczyła się w ponowoczesny twór, którego misją podstawową stały
się zabiegi estetyczne.
Ponowoczesny dermatolog,
rezydujący w sterylnym gabinecie, ma gdzieś śledzenie badań dotyczących
np. nowych substancji stosowanych w leczeniu zaburzeń naczyniowych w
rosacea czy roli witaminy D w przewlekłych skórnych procesach zapalnych.
Motorem napędowym jest jednak mit mówiący o tym, że
jeśli trądzikowi nie towarzyszą inne objawy, odczytywane przez tych
znachorów jako klasyka hiperandrogenizmu (hirsutyzm, zaburzenia
miesiączkowania, etc.), to pacjenci z wieloletnim acne muszą uznać, że
kolejne zapalenia wybuchające w mikrośrodowisku ich mieszków, procesy
niszczące ich skórę i psychikę to po prostu "typ urody".
Moim
zdaniem problem w tym przypadku nie jest systemowy, problemem są
decyzje konkretnych lekarzy. Oczywiście nie wszystkich, ale historie
wielu kobiet mówią same za siebie.
*Jedna z
czytelniczek poruszyła niedawno ważną kwestię, pytając, czy badania
wykonuje się po to, by lepiej (bardziej precyzyjnie) dobrać środek
antykoncepcyjny.
Absolutnie nie. Badania wykonuje się
po to, by znaleźć potencjalną przyczynę wieloletnich problemów. A jeśli
znajdziemy w badaniach hormonalnych punkty zaczepienia, wtedy dobiera
się strategie dopasowane do tych punktów.
Każdy
lekarz, który mówi, że badania nie mają żadnego sensu i który uważa, że
lepiej od razu wystartować Yaz, Jeanine, Diane-35, Cyprest czy
Androcurem lub po prostu izotretinoiną, uprawia junk medicine - nie szuka podłoża, nie zadaje pytań.
Taki lekarz nigdy nie odpowie zrozpaczonej pacjentce skąd drugi nawrót po leczeniu Curacne.
Ktoś
mógłby zapytać: Hm, skoro acne tarda to zjawisko napędzane przez
androgeny (Hamilton klarownie wykazał, że bez odpowiedniej porcji
androgenów nie ma żadnych szans na wystąpienie acne), to dlaczego
krytykuję lekarzy, którzy empirycznie startują od razu z różnymi
wariantami leczenia antyandrogenowego?
Ano
dlatego, że po pierwsze - leczenie bez konkretnej diagnozy opartej o
rzetelną diagnostykę to junk medicine. I ja się w przyszłości nigdy pod
czymś takim nie podpiszę.
Po drugie - leczenie
antyandrogenowe może nie być optimum w sytuacjach, kiedy problemem
dodatkowym jest insulinooporność. Albo kiedy mamy jednoczesną
hiperprolaktynemię (związki prolaktyny z androgenami powinny być dla każdego lekarza
oczywiste).
Badania nie są gwarancją sukcesu. Badania
są czymś, na co pacjenci zasługują. Po latach walki to im się po prostu
należy. Badania racjonalizują sytuację, sprawiają, że przestajemy
gdybać. Wydruk z laboratorium nie daje prostych rozwiązań, ale w wielu
przypadkach sprawia, że pacjenci wiedzą, na czym stoją.
Lekarze
muszą skończyć z traktowaniem pacjentek z izolowanym acne tarda jak
jednostek po lobotomii błąkających się po obrzeżach życia.
*"Robimy
badania i co dalej?" - nie jestem w stanie rozpisać tu algorytmu
postępowania. Wszystko zależy od tego, co wykaże skrupulatna
diagnostyka.
Jedno jest pewne - acne tarda z wyraźną dysregulacją w środowisku hormonalnym to nie infekcja i łatwo nie będzie.
Nie dysponujemy czymś, co gwarantuje trwałą normalizację homeostazy
hormonalnej w konkretnych przypadkach. Dlatego praktycznie każda
strategia terapeutyczna będzie długodystansowa.
Natomiast
dla wielu pacjentów szalenie ważnym aspektem jest to, że wreszcie ich
problem przestaje być abstrakcyjny, przestają dociekać i czują większą
kontrolę na swoim życiem.
Bo chyba wszyscy doskonale
wiemy, że acne tarda (nie kilka zmian powstających w okresie
przedmiesiączkowym) potrafi terroryzować i obezwładniać.
Celowo
wprowadzam lekki sceptycyzm i chłód, żeby ostudzić hurra optymistyczne
wizje, ale trzeba wyraźnie powiedzieć, że da się zamknąć acne tarda w
molekularnej klatce.
Ale o tym, jak zbudowana jest ta molekularna klatka, decyduje już konkretny obraz hormonalny.
I
to jest właśnie moja epifania - nie znalazłem magic bullet, ale jestem
przekonany, że diagnostyka jest fundamentem, na bazie którego możemy w
wielu przypadkach zamknąć acne tarda w klatce.
*W
takich sytuacjach pojawia się inny problem - pacjentki bardzo często
posługują się frazą "nie chcę chemii, nie chcę się truć, to już wolę
walczyć z acne tarda miejscowo, dietetycznie, etc.".
W 100% to rozumiem - leki modulujące środowisko hormonalne w acne tarda to nie kwas askorbinowy. Doskonale to wiemy.
Ale
dokonując inwersji, należy dostrzec, że w przypadkach wykrywalnych
zaburzeń dysregulacja hormonalna to również stan zatrucia chemią, tyle
że endogenną.
Najlepiej podchodzić do tego z
osobistej perspektywy: już dawno zadałem sobie pytanie - czy gdyby
bliska mi kobieta funkcjonowała z wyraźnym zaburzeniem hormonalnym,
które obecnie daje "tylko" skórny efekt acne, to czy dążyłbym do
regulacji tego zaburzenia?
Tak, zdecydowanie. Oczywiście licząc się z tym, że interwencje farmakologiczne to nie multiwitamina.
Starajmy się patrzeć w szerokim kontekście.
Natomiast ostateczna decyzja zawsze należy do pacjenta - lekarz ma obowiązek postawić diagnozę w oparciu o rzetelną diagnostykę, przedstawić opcje terapeutyczne i omówić z pacjentem wszystkie za i przeciw. Tak się podejmuje świadome decyzje. Zaprzeczeniem tego prostego schematu jest wciskanie pacjentkom OC bez żadnego omówienia i prób diagnostyki. To nie jest medycyna.
*Stereotypowa
percepcja PCOS: otrzymałem niedawno wiadomość od czytelniczki, która
dokonała, na bazie lektury różnych tekstów w sieci, pewnej autoanalizy.
Brzmiało to mniej więcej tak: "Na pewno nie mam PCOS, ponieważ jestem
szczupła, a w PCOS mamy otyłość. Na pewno nie mam PCOS, ponieważ moje
miesiączki są regularne".
Moim zdaniem takie spojrzenie jest efektem endokrynologicznej mitologii, którą propagują również lekarze.
Kult
regularnych miesiączek jest nieporozumieniem. Nie można regularnych
miesiączek traktować jako wykładnika braku zaburzeń hormonalnych.
Maria
Noszczyk i jej podobni lekarze muszą w końcu ogarnąć, że istnieje cały,
ogromny świat poza hipernarcystycznym mikroświatem gabinetów figur
hialuronowych.
Można być super slim i regularnie miesiączkować i... zmagać się z PCOS.
Wynika to wprost z rotterdamskich kryteriów rozpoznawania PCOS.
*Raport
mniejszości: tytuł tej szybkiej notatki dobrze oddaje to, co dzieje się
ostatnio w komentarzach. Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za mnóstwo
inspirujących pytań i Wasze historie - obecnie nie jestem w stanie
płynnie odpowiadać, nie mogę obiecać, ale postaram się to nadrobić w
najbliższym czasie.
Raportem mniejszości nazywam Wasze
historie. Jestem przekonany, że zebrane w jednym miejscu (choćby takim
jak ten quasi-blog) osiągną w pewnym momencie masę krytyczną i w Polskim
Towarzystwie Dermatologicznym zapali się lampka.
Rządzicie!
Postaram się jutro dopisać do tej notatki kilka innych wątków.