czwartek, 10 września 2015

Trądzik po wprowadzeniu doustnej antykoncepcji

Czytelniczka się nie podpisała (szkoda), ale poruszyła bardzo ciekawy wątek wystąpienia zmian trądzikowych po wprowadzeniu chyba najbardziej popularnego narzędzia antyandrogenowego, jakim są doustne środki antykoncepcyjne.

Scenariusze są dwa: pierwszy, dużo częściej występujący, polega na tym, że po wprowadzeniu danego preparatu OC zaostrzeniu ulega trądzik, który do tej pory miał lżejszą postać; drugi, występujący rzadziej, to trądzik de novo, zmiany pojawiają się na skórze, która wcześniej nie zaznała acne.

W obu przypadkach logika się buntuje: dlaczego coś, co ma działać antyandrogenowo [cały czas bierzemy pod uwagę tylko preparaty nowej generacji, w których aktywność androgenna składowej gestagennej jest zerowa/minimalna], wywołuje efekt proandrogenowy?

I dla pacjentek, i dla endokrynologów jest to efekt paradoksalny, ale ciężko o wielki szok: preparatom OC nowej generacji, powszechnie stosowanym w różnych problemach androgenowych, daleko do idealnego, "czystego" antyandrogenu. I choć w zdecydowanej większości przypadków efekty antyandrogenowe są wyraźne, skóra niektórych kobiet pokazuje, że nie kieruje się statystykami i czasami mamy do czynienia z efektem paradoksalnym.


Polskie Towarzystwo Ginekologiczne w swoich wytycznych z 2011 roku dotyczących leczenia hormonalnego acne sugeruje trzy narzędzia: preparaty podobne do Diane-35, preparaty z dienogestem i OC z drospirenonem. I choć doskonale wiemy, że wszystkie te narzędzia wykazują ogromny potencjał antyandrogenowy, to wystarczy rzut oka na ulotkę:



żeby zobaczyć, iż nie są to perfekcyjne antyandrogeny (trądzik jako jedno z działań niepożądanych).

Zatem: generalnie sprawdzają się świetnie w problemach skónych/androgenowych, ale nie są idealne.

Dobrze podsumowuje to czytelniczka: "No i te zdziwione komentarze w sieci- brałam OC i pogorszyła mi się skóra- ale jak to, przecież na OC skóra może się tylko polepszyć".

Najbardziej interesująca jest jednak ta część: "Zawsze mnie zastanawiało czemu na jednych to działa, a dla innych do gwóźdż do trumny. Może to działa na zasadzie huśtawki- jeśli ktoś jest w głębokiej nierównowadze hormonalnej to pomaga, a jeśli ma mało dramatyczną sytuację hormonalną to pogarsza?".

Niestety, ciężko jest tłumaczyć efekty paradoksalne na pograniczu dermatologii i endokrynologii, ponieważ działa tu zbyt wiele mechanizmów hormonalnych, na zbyt wielu płaszczyznach. No i nikt do tej pory nie pokusił się o zebranie grupy kobiet, u których trądzik pojawił się de novo po wprowadzeniu OC nowej generacji, i zbadanie takich kobiet (wykonując choćby prosty panel hormonalny).

Moim zdaniem nie da się przewidzieć wystąpienia takiego efektu. Pierwotny stan hormonalny pacjentki nie ma tu znaczenia, ponieważ większość kobiet - i tych z problemami hormonalnymi, np. PCOS czy tzw. idiopatycznym hirsutyzmem, i tych bez żadnych problemów, które stosują OC w celach czysto antykoncepcyjnych - reaguje w sposób książkowy: obniżeniem globalnej produkcji androgenów, wzrostem stężenia SHBG, wyciszeniem skóry, etc.

Dużo wskazuje na efekt lokalny/zmiany w równowadze receptorowej i hormonalnej na poziomie mieszka, a tych efektów nie ocenia się powszechnie (w problemach hormonalnych cały czas funkcjonujemy na poziomie surowicy). Według mnie działają tu mechanizmy zależne od składowej gestagennej (co pokazuje choćby zastosowanie izolowanego dienogestu w postaci Visanne - trądzik jest wtedy bardzo częstym działaniem niepożądanym) i są bardzo podobne do tych, które warunkują trądzik przedmiesiączkowy, ale to już temat na dłuższą analizę.

W tym świetle ciężko uważać monoterapię OC za idealne działanie antyandrogenowe i nie można być zaskoczonym, jeśli już trądzik się pojawi lub ulegnie zaostrzeniu. I oczywiście nie można nagle demonizować OC: większość pacjentek jest zadowolona ze stanu skóry podczas stosowania np. Belary.

Wiemy, że czasami reakcja na lek zależy od subtelnej zmiany w genomie (która warunkuje np. aktywność jakiejś składowej CYP albo np. minimalną zmianę w budowie danego receptora) - i tak zapewne jest w przypadku paradoksalnej reakcji na OC. Przecież nie jesteśmy klonami.
5 GATTACA: 2015 Czytelniczka się nie podpisała (szkoda), ale poruszyła bardzo ciekawy wątek wystąpienia zmian trądzikowych po wprowadzeniu chyba najbardzie...

środa, 2 września 2015

Izotek w kontekście problemów hormonalnych

Ziemolina napisała ostatnio coś, co zapadło mi w pamięć: "Kiedy znajdziemy już nasz osobisty balans i równowagę, musimy uświadomić sobie, że jeśli mając 20-30 lat wciąż mamy trądzik, to będzie on nam towarzyszył prawdopodobnie do końca życia (chyba, że zdecydujemy się na Izotek). Pomimo że nie jest to dobra wiadomość, to w chwili, kiedy się z tym uporamy, nie będziemy już czuć rozczarowania i wściekłości po kolejnej kuracji, która działa tylko chwilowo. Przestaniemy też nerwowo rzucać się na kolejne nowinki, bez składu i ładu podejmować rozpaczliwe próby leczenia, by po chwili znów obrazić się na cały świat i schować w jaskini. Wiedza, że trądzik będzie wracał niczym cholerny bumerang, po pierwszym okresie złości i zniechęcenia, pozwoli nam się z czasem do niego dystansować, a codzienna mozolna i nieprzerwana pielęgnacja - konsekwentnie i bez konwulsyjnych ruchów przyniesie wspaniałe rezultaty. Ok., mam trądzik, ale mam też nad nim kontrolę".

Mistrzyni zen :)

Bardzo dojrzała optyka, przyjemnie się czyta cyfrowe zapiski kogoś, kto długo poszukiwał i w końcu osiągnął wymarzoną równowagę. Nie tylko skórną, przede wszystkim tę mentalną. Większość czytelników doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak agresywnie acne tarda (i inne choroby naszej zewnętrznej powłoki w epoce hipercielesnej) potrafi modulować psychikę. Przewlekły stres, lęki, obsesje dermokosmetyczne, etc. - ciężko funkcjonować mając takie wirusy w głowie.

Ok, w wypowiedzi Ziemoliny Izotek funkcjonuje zapewne nie jako magic bullet (po 30+ latach od wprowadzenia do lecznictwa wiemy, że nim nie jest), ale jako lek dający nadzieję, na zasadzie: spróbuję, jeden cykl, dawka skumulowana 120 (może trochę więcej) mg/kg masy ciała i być może acne tarda zniknie albo ulegnie redukcji do czegoś, co można nazwać subtelnym defektem. I taka szansa zawsze istnieje, bez względu na istniejące w tle zaburzenia hormonalne.

Otrzymałem ostatnio wiadomość od rozżalonej czytelniczki, ujęła problem mniej więcej tak: "Nie mogąc poradzić sobie ze skórą i jednocześnie nie chcąc stosować leków hormonalnych [proponowano kombinację OC + Spironol]*, po długich rozmowach z dermatologiem zdecydowałam się na Izotek. Liczę na szybką ulgę, ale co z tego, skoro nawrót i tak w końcu nadejdzie [w wykonanych kilka miesięcy wcześniej badaniach wykryto podwyższone stężenia androgenów]".

Pojawia się zatem pytanie: czy jeśli za trądzikiem w wieku dojrzałym stoją zaburzenia hormonalne, to nawrót jest pewny? 

James Leyden ujął to kiedyś w taki sposób: "Isotretinoin (Roaccutane/Accutane) therapy (120 mg/kg) normally results in complete clearing of nodulocystic acne followed by prolonged remission, and many patients remain free of disease". Ale: "Women with adrenal or ovarian syndrome associated with elevated androgens commonly relapse with 6-12 months after isotretinoin therapy".

"Commonly", hm. Nigdy nie chciałem, żeby moje wypociny o mainstremowych dermatologach brzmiały fatalistycznie/nihilistycznie, ale prawda jest taka, że zaburzenia hormonalne po prostu wielokrotnie zwiększają ryzyko szybkiego nawrotu, szczególnie w sytuacjach, kiedy dawki (i dzienna, i skumulowana) były zbyt niskie. Jednak biologia skóry rządzi się swoimi prawami i czasami nawet mimo tlących się problemów hormonalnych udaje się uzyskać bardzo długie remisje. A to dzięki temu, że izotretinoina potrafi tak przestroić komórki macierzyste gruczołów łojowych, że te nawet bombardowane androgenami (i insuliną!) funkcjonują w miarę normalnie, może nie jak u dziecka, ale dużo lepiej niż przed zastosowaniem izotretinoiny.

Przykład z brzegu: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22998438

"Regardless of its association with PCOS, SI was effective in the treatment of nodulocystic acne". Gdyby wszystko było oczywiste, to w tak zaprojektowanym badaniu zauważono by inną dynamikę nawrotów u kobiet z PCOS. 

To tylko luźne myśli, żadna zmiana frontu i nakłanianie do leczenia Izotekiem kobiet "na ślepo", bez wglądu w środowisko hormonalne. Chodzi tylko o to, że nie wszystko w biologii skóry jest jednoznaczne i przewidywalne. Izotek zawsze daje nadzieję. Im wyższa dawka skumulowana, tym większa nadzieja (ale o tym, czyli o odchodzeniu od kanonicznej dawki skumulowanej, w odrębnym wpisie).

http://www.actasdermo.org/en/acne-relapse-rate-predictors-relapse/articulo/S1578219012003587/ - w tym artykule bardzo klarownie omówiono problem nawrotów i zwrócono uwagę na szalenie ważny aspekt w kontekście minimalizacji ryzyka nawrotu, jakim są regularne działania miejscowe. Najgorsze, co można zrobić, to pozowlić zacząć żyć skórze własnym życiem, bez jakiejkolwiek kontroli z zewnątrz. Jasne, idealnie by było, gdyby leczenie izotretinoiną zawsze działało jak przeszczep osi jajniki-nadnercza-skóra, ale życie to nie sci-fi rodem z Jetsonów czy Futuramy. 

Co więc robić, żeby nie zaprzepaścić efektów leczenia Izotekiem, jeśli wiemy (lub podejrzewamy), że nasze sebocyty będą bombardowane androgenami i insuliną (czy to z lekką opornością insulinową, czy po prostu dzięki normalnej diecie opartej o duże ładunki węglowodanowe)? Nie ma prostej odpowiedzi, nie ma uniwersalnych schematów. Na pewno trzeba kontrolować skórę od zewnątrz - to wymaga cierpliwości i wejścia w pewien rytm, ale jest to najprostsze narzędzie. 

Żeby utrzymać efekty poizotekowe, mnóstwo kobiet stosuje antyandrogeny. Ta strategia zyskuje coraz większą popularność: krok 1: wysoka dawka izotretinoiny, a potem krok 2: utrzymanie efektów dzięki regularnej pielęgnacji i antyandrogenom.

Zbieram się, żeby napisać więcej o antyandrogenach (w tym tych roślinnych) i zrobić to jednak nieco inaczej niż prof. Piotr Skałba w swojej monografii. 

Warto więcej napisać o spironolaktonie, który wyrasta na najbardziej popularny antyandrogen (choćby ze względu na bezpieczeństwo stosowania na długim dystansie, choć oczywiście wiele zależy od indywidualnej tolerancji pacjenta).
-----------------------------------------
* Znowu ta insulina. Nie da się pominąć tego hormonu w trakcie nawet powierzchwonych rozważań na temat adult acne. O różnych wariantach diet low-carb i przede wszystkim o olbrzymiej roli rytmu dobowego w kontroli całego metabolizmu energetycznego, zapaleń, starzenia i wrażliwości insulinowej u kobiet z PCOS - następnym razem.
5 GATTACA: 2015 Ziemolina napisała ostatnio coś, co zapadło mi w pamięć: " Kiedy znajdziemy już nasz osobisty balans i równowagę, musimy uświadomić so...

piątek, 17 lipca 2015

Ja i Izotek

Otrzymałem niedawno maila od czytelniczki walczącej z trądzikiem od n lat i nieco się zdziwiłem. Może bardziej niż nieco. Zdziwiła mnie jej wiedza na temat tego, jak ja walczyłem z acne w przeszłości. Brzmiało to mniej więcej tak: "Zazdroszczę Ci, Patryku. Leczenie Izotekiem masz za sobą i pewnie masz idealną skórę".

Wow.

Generalnie w tego typu korespondencji staram się być bardzo dyskretny i zadaję niewiele pytań (m.in. o tło rodzinne/genetyczne, dietę, historię leczenia, badania, etc.), ale w takiej sytuacji postanowiłem zapytać, skąd ma takie informacje. Okazało się, że z komentarzy pod recenzją Effaclar K na stronce Italiany. Mary napisała:

"A opinie Patryka proponuję traktować z przymrużeniem oka- jest fantastycznym lekarzem i chylę czoła ale JEST PO IZOTEKU… Na skórze poizotekowej to nawet takie badziewie jak Effaclar nie zrobi tragedii".

Odnośnie pierwszej częsci komentarza - luz. W pewnych kwestiach nie istnieje "domniemanie niewinności", do każdej, nawet pozornie wiarygodnej, opinii należy podchodzić z dystansem. Tym bardziej w kwestiach związanych ze zdrowiem. Tu Web 2.0 sprawdza się znakomicie, bo dzięki temu poziom "krytycznego" dyskursu sieciowego dotyczącego np. acne tarda stale rośnie. Jedna opinia to często za mało, potrzeba wspólnego analizowania literatury i konfrontowania tego z doświadczeniami wielu ludzi (tak w skrócie działają najlepsze fora). Przykład z brzegu: wiele razy obrywałem za to, że mam klapki na oczach w kwestii możliwości istnienia jelitowych przyczyn przewlekłych problemów trądzikowych. 

Do sedna: czy można mnie nazwać osobą "po Izoteku"? Zależy od definicji (która nie istnieje), także mamy tu swobodę interpretacyjną. Moim zdaniem dobrą definicją pacjenta "po Izoteku" może być ta oparta o "klasyczny" schemat leczenia izotretinoiną: 120 (lub więcej) mg/kg masy ciała w ciągu kilku miesięcy (co determinuje wysoką dawkę dobową). To jest pewien kanon, który daje realną szansę na coś, co można nazwać przestrojeniem/transformacją skóry. Panuje ogólna zgodność co do tego, że wszystkie krótkodystansowe schematy interwencyjne (w stylu 10-20 mg/d przez kilka tygodni czy miesięcy) mają dużo mniejsze szanse powodzenia w przypadku acne tarda. Bądźmy szczerzy: w większości przypadków te krótkie schematy oparte o niską dawkę przynoszą chwilową ulgę, ale później wszystko wraca.

W tak zbudowanym kontekście nie jestem (i nigdy nie będę) osobą "po Izoteku". W dużym skrócie: kilka lat temu zdecydowałem się na Izotek, ale w schemacie "light". Było fajnie w momencie stosowania, a że dawka dobowa była niska, to obyło się bez przykrych skutków ubocznych. I chyba tyle. Bardzo bym chciał nazwać swoją skórę "poizotekową" (traktuję to jako coś bardzo pozytywnego), ale nic z tego. Inaczej: zaraz po odpuszczeniu izo w wersji light skóra wróciła błyskawicznie do stanu "before". Także nawet przez dobę nie miałem klasycznie pojmowanej skóry poretinoidowej.

Obecnie jest to inna bajka, jest dużo lepiej, ale z ręką na sercu mogę napisać, że zasługi Izoteku na tym polu mogę określić w prosty sposób: zero. Nigdy nie chciałem wchodzić w schemat klasyczny, dlatego postanowiłem szukać innych narzędzi służących do obniżenia tzw. tonu androgenowego skóry (pamiętam swoje słowa z krytycznego okresu, kiedy skóra nie była "pod osłoną" izo: "Jezu, szkoda, że nie jestem kobietą, bo bez wahania załatwiłbym receptę na Belarę i spironolakton, na cokolwiek hormonalnego, co da mi święty spokój [skórny]").

Post w sumie bez treści, taka wydmuszka, ale musiałem się jakoś do tego odnieść. 

Więcej o samej izotretinoinie wkrótce (problem rosnącego odsetka nawrotów).
5 GATTACA: 2015 Otrzymałem niedawno maila od czytelniczki walczącej z trądzikiem od n lat i nieco się zdziwiłem. Może bardziej niż nieco. Zdziwiła mnie jej...

wtorek, 24 marca 2015

Gluten

Wątek glutenu chodzi za mną od bardzo dawna, ale nigdy nie miałem pomysłu, jak w formie klarownego wpisu ugryźć tę molekułę. Teraz też nie mam, ale pomyślałem, że fajną ideą będzie post ruchomy/otwarty, taki, do którego będę mógł zawsze coś dopisać w miarę przekopywania się przez glutenową literaturę. Post in statu nascendi o glutenie, bez spinki, coś w rodzaju notatnika - taka forma odpowiada mi najbardziej, pewnie dlatego, że taki luz pozwoli mi głębiej wejść w temat, za którym chyba nie przepadam. 

Ok, co z tym glutenem? Czy jest to kozioł ofiarny środowisk paleo? A może jest realnym zagrożeniem dla ludzi nie mających klasycznych problemów zdrowotnych związanych z glutenem (choroba trzewna, zdiagnozowana alergia, etc.) i ma udział w wielu metabolicznych zaburzeniach cywilizacyjnych?

Nie da się ukryć, że nie jest niewiniątkiem, ale czy naprawdę gluten/pszenica/inne zboża go zawierające to metaboliczne chochliki, które ok. dziesięć tysięcy lat temu uciekły pierwszym farmerom, a teraz sieją spustoszenie w komórkach coraz bardziej niestabilnej metabolicznie/zdrowotnie cywilizacji?

Po prostu pogadajmy o glutenie i zobaczmy, co na niego mamy. Prokurator żąda kary śmierci.

Intro: jak dochodzi do tego, że w hiperracjonalnym świecie nauki/dziennikarstwa naukowego dochodzi do powstania często skrajnie odmiennych opinii dotyczących tego samego zjawiska (vide "masło wraca do łask" [fantastyczny numer tygodnika TIME z poprzedniego roku] vs. "unikajmy tłuszczów nasyconych")? Nie chce mi się słuchać o działaniach ukrytego lobby (oczywiście ten czynnik był szalenie istotny vide kulisy powstawania wytycznych dotyczących żywienia w USA). Literatura jest dostępna dla wszystkich zainteresowanych. 

Zaczynamy od skrajnych opinii z naszego podwórka.

Marcin Rotkiewicz z Polityki:

http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1608979,1,dochodowa-dieta-bezglutenowa.read 

http://www.tvn24.pl/tak-jest,39,m/dieta-bezglutenowa-nie-dla-kazdego,516930.html

versus

Mateusz Rolik z Nowej Debaty:

http://nowadebata.pl/2011/10/13/buszujacy-w-pszenicy/

TBC
===============================================================
5 GATTACA: 2015 Wątek glutenu chodzi za mną od bardzo dawna, ale nigdy nie miałem pomysłu, jak w formie klarownego wpisu ugryźć tę molekułę. Teraz też nie ...

sobota, 21 marca 2015

Popularność diet bezglutenowych jako marker niewydolności systemu ochrony zdrowia?

http://huntgatherlove.com/content/gluten-free-so-popular-because-our-health-care-system-mess

Dobrych artykułów dotyczących szeroko pojętego zdrowia i chorób cywilizacyjnych nie brakuje ani w opiniotwórczej prasie, ani w health blogosphere, ale rzadko udaje mi się trafić na tekst, pod którym mogę podpisać się w 100%. Chyba dlatego, że rzadko udaje się połączyć w ramach jednej wypowiedzi racjonalną ocenę jakiegoś zjawiska czy problemu, szerszy kontekst i osobisty ton, unikając jednocześnie jałowych tyrad.

(Nie da się ukryć, że autorka świetnego bloga Hunt Gather Love nieco złagodniała. I tak przy okazji: nigdy nie zaczytywałem się w paleosferze (z wielu powodów), ale opinie McEwen zawsze były powiewem świeżego powietrza w nabuzowanej testosteronem, patriarchalnej i bardzo często po prostu mizoginicznej społeczności paleo. No i kiedyś sam spotkałem się z zarzutem, że nie lubię kobiet rozpychających się w tematach związanych ze zdrowiem. Bzdura: płeć nie ma tu znaczenia. Nigdy nie miałem problemu z uznaniem wyższości intelektualnej kobiety. I Melissa McEwen jest świetnym przykładem.)

Rekomendowany wpis to zaledwie intro, krótki szkic, ale prowokuje wiele pytań.

Co z tym glutenem? Dlaczego coraz więcej ludzi szuka na tej płaszczyźnie (gluten-free diet) szansy na poprawę stanu zdrowia, swojego lub swoich bliskich? Dlaczego w ogóle w ostatnich latach nastąpił boom zainteresowania naukami o żywności i żywieniu? Dlaczego tak często (i czy słusznie) upatruje się w narzędziach dietetycznych szansy na swoisty powrót do przeszłości (= wyidealizowanego świata bez chorób cywilizacyjnych)? 

Prostych odpowiedzi nie ma, ale jeśli ktoś się wcześniej nad tym nie zastanawiał, to warto zacząć od tekstu McEwen.

Wracając konkretnie do glutenu - na tej samej zasadzie pojawiają się pytania o kwasy nasycone, cukier, cholesterol, fruktozę, mleko/nabiał, etc. 

Kontekst jest klarowny: z jednej strony funkcjonujemy w epoce kultu zdrowia/ciała, z drugiej - system ochrony zdrowia jest chaotyczny, niewydolny i absurdalnie zimny. Uczelnie medyczne kształcą roboty, a edukacja zdrowotna w całym systemie szkolnictwa praktycznie nie istnieje. 

"Nie dramatyzuj" - ktoś może tak napisać. Ok, być może tak to wygląda, ale patrząc na cały problem (stale pogarszający się stan zdrowia społeczeństwa) od środka, można sobie pozwolić na taki właśnie ton.

Ok, to nie miał być lament, tylko zwykłe podzielenie się linkiem :)
5 GATTACA: 2015 http://huntgatherlove.com/content/gluten-free-so-popular-because-our-health-care-system-mess Dobrych artykułów dotyczących szeroko poję...

sobota, 7 marca 2015

Back to the future

Blog pozostaje otwarty, więc postanowiłem, że wpadnę tu od czasu do czasu i wrzucę coś na zupełnym luzie (tym bardziej, że ktoś to czyta); bez spinania się i wojen dermatologicznych, z minimalną dawką cynizmu/nihilizmu/agresji; bez zabawy w "dermatologicznego guru", bez taśmowego interpretowania wyników badań (ta przestrzeń została zamknięta definitywnie) i z dużo mniejszą energią (wybaczcie) wkładaną w odpisywanie na pytania zawarte w komentarzach (tym bardziej, że nie potrafię odpisywać lakonicznie i zazwyczaj tonęliśmy tu w dygresjach).

Ze spraw formalnych: w sumie nigdy wcześniej klarownie tego nie wyraziłem, ale ten cyfrowy notatnik nie jest pisany z perspektywy lekarskiej. Nie odbywają tu żadne procesy diagnostyczno-terapeutyczne. Jestem totalnym przeciwnikiem "leczenia w sieci", ponieważ w żaden sposób nie da się tego zjawiska kontrolować, nie wspominając już o tym, że nic nie jest w stanie zastąpić klasycznej interakcji lekarz-pacjent. Problem polega na tym, że ta klasyczna relacja została poważnie zaburzona (na wielu poziomach) i zapewne będzie tylko gorzej, stąd naturalne i zrozumiałe próby poszukiwania pomocy poza oficjalnym systemem ochrony zdrowia.

Już kiedyś napisałem, że każdy (bibliotekarz, bankier, fan sportów sylwetkowo-siłowych, gospodyni domowa, student medycyny) może założyć bloga i analizować różne problemy medyczne. Może nawet nieśmiało doradzać, jeśli tylko czuje się na siłach + to, co pisze, ma silną podbudowę merytoryczną. Ktoś, kto tego nie rozumie, przespał chyba rewolucję, jaka dokonała się w tej przestrzeni (health blogosphere).

Brzmi to patetycznie/pretensjonalnie i generalnie głupio się czuję wykładając takie banały, ale wiecie, wolę mieć pod ręką taki komunikat skrojony pod nabuzowanego hejtera, który może wpaść w każdej chwili i strasząc mnie Izbą napisać, że muszę uważać na to, co piszę. 

Uważam.  

To chyba tyle w tym momencie. 
5 GATTACA: 2015 Blog pozostaje otwarty, więc postanowiłem, że wpadnę tu od czasu do czasu i wrzucę coś na zupełnym luzie (tym bardziej, że ktoś to czyta); ...

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Epitafium

Nazwa miała brzmieć "Epitafium dla Diane-35" (od dawna chodzi za mną problem nawrotów acne tarda po długodystansowym leczeniu jednym z najbardziej znanych preparatów antyandrogenowych), ale sytuacja uległa zmianie, jak to w życiu.

Postanowiłem na dobre zamknąć bloga. Powodem nie jest brak satysfakcji, o nie. Tak naprawdę mam wrażenie, że dużo więcej otrzymałem od Czytelników (miażdżąca przewaga Czytelniczek, ale nie zabrakło i mężczyzn), niż przekazałem sam. Główny powód leży poza blogiem. Uznałem, że w tym momencie swojego życia zawodowego mam związane ręce, a blog stał się krainą fantazji. Ten dysonans od samego początku męczył: z jednej strony mam konkretne pomysły, z drugiej - nie mogę ich w pełni wcielić w życie. To nie jest łatwe: rekomendować kobiecie konkretny pakiet badań, a później wysyłać ją w zimny świat rodzimej dermatologii, endokrynologii i ginekologii. To rodzi frustrację po obu stronach. Niby pacjent dowiaduje się czegoś nowego z tego bloga, ale jednocześnie wciąż stoi w miejscu. To nie jest dobre.

Niestety, to nie jest ten etap, na którym mógłbym zaprosić do swojego gabinetu, gdzie miałbym kontrolę nad wszystkim. Doszedłem do wniosku, że lepiej (egoizm?) będzie usunąć się w cień, zrobić swoje, wskoczyć na wyższy level (specjalizacja) i być może wtedy pisać w sieci, operując już konkretami i oferując prawdziwą interakcję, a nie wydmuszkę i pakiet złudzeń. 

Brak kontroli to dla każdego zaangażowanego człowieka (niezależnie od dziedziny) męka. Na to nakłada się dodatkowa warstewka: nawet sporadyczne hate maile potrafią popsuć nastrój. I co mam zrobić? Zaprosić hejtera do obecnego miejsca pracy na kawę i powiedzieć mu: słuchaj, mam na razie na koncie jedną publikację (nie jest oczywiście samodzielna), ale to się zmieni? To nie jest fair. 

95% lekarzy w tym kraju nie publikuje, dlatego chodzi tylko i wyłącznie o uzyskanie pełnego pakietu narzędzi i kompetencje, wtedy moje pisanie/doradzanie nie będzie jałowe, bo zawsze będzie stała za mną możliwość samodzielnego działania.

Tych kilka wpisów, skoncentrowanych głównie na braku racjonalnego podejścia do diagnostyki przewlekłych postaci acne, to zaledwie kropelka tego, co miałem w planach, ale myślę, że jednak coś z tego pisania wynika. 

Wyprodukowałem pełno szkiców (endometrioza, rola sygnalizacji dopaminowej w PCOS/magia niepokalanka, żywienie psów a PCOS, CD = magic bullet w rosacea i stanach rosacea-like?, mit "zmęczonych nadnerczy", trądzik w czasie ramadanu, cukrzycowa zima, etc.), ale jakoś nigdy nie mogłem kończyć tych miniprojektów. Mam nadzieję, że kiedyś, nieważne w jakiej postaci, te idee wypłyną.

Jestem totalnie wdzięczny za Wasze historie, szczerość, emocje i wiedzę ukrytą miedzy słowami. Dużo więcej, jeśli chodzi o namacalne efekty, działo się na poziomie mailowym, ale tam siłą rzeczy mogłem sobie pozwolić na więcej.

Zastanawiam się, czy zamknąć bloga definitywnie, czy może prowadzić go w formule zamkniętej i ograniczonej do małej grupy poznanych wcześniej osób, ale na razie odkładam to i zostawiam bloga do odczytu przez chwilę, być może ktoś będzie chciał coś zanotować.

Trzymajcie się i do napisania/zobaczenia kiedyś.
5 GATTACA: 2015 Nazwa miała brzmieć "Epitafium dla Diane-35" (od dawna chodzi za mną problem nawrotów acne tarda po długodystansowym leczeniu jed...

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Po przerwie

Trochę mnie tu nie było (święta w cyfrowej próżni okazały się doskonałą strategią; świat "analogowy"/organiczny okazał się zbawienny - książki, światło świec, wczesny sen, basen, bieganie z psem po parku - to zdecydowanie przełożyło się na psychosomatyczną regenerację. Zabrakło tylko śniegu) i z tego, co widzę, przestrzeń komentarzy przybrała postać semantycznej dżungli; pojawiło się mnóstwo pytań dotyczących kwestii, wokół których orbitujemy właściwie od samego początku. Zauważyłem również głosy zwątpienia w sens czegoś, co można by nazwać wielopłaszczyznowym podejściem do przewlekłego acne. Doskonale to rozumiem. Postaram się szybko nadrobić zaległości i odpowiedzieć, jeśli nie na wszystkie, to przynajmniej na część pytań. Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję; bez nich ten cyfrowy notatnik byłby "ziemią jałową" (wybaczcie górnolotne odniesienie do Eliota).
5 GATTACA: 2015 Trochę mnie tu nie było (święta w cyfrowej próżni okazały się doskonałą strategią; świat "analogowy"/organiczny okazał się zbawie...
< >