Za perfekcyjny wstęp niech posłuży fragment tego streszczenia:
"Polycystic ovary syndrome (PCOS) is a multifactorial syndrome affecting 10% of women in reproductive age. Insulin sensitizer agents are the best therapeutic option for PCOS patients".
I z tym nie ma co polemizować. Rola insuliny w patogenezie fenotypów hiperandrogenowych powinna być oczywista dla każdego dermatologa, endokrynologa i ginekologa. Z jakichś powodów nie jest.
Stąd wynika "empiryczne", głupkowate "leczenie" PCOS (ale też acne tarda) monoterapią środkami antykoncepcyjnymi. Jasne, to lepsze niż nic, obniżenie poziomu androgenów w wielu przypadkach przynosi dobre rezultaty, ale to nie jest medycyna.
I stąd wynikają porażki antyandrogenowych monoterapii na długim dystansie (klasyczny przykład to nawroty po Diane-35).
Insulina jest w epicentrum zaburzeń, w których dużą rolę odgrywają androgeny - to jest jedyny słuszny (w świetle obecnej wiedzy) paradygmat. I ten paradygmat w prosty i klarowny sposób tłumaczy sukcesy terapeutyczne związane ze stosowaniem diet ketogenicznych czy po prostu low-carb.
Podstawową strategią w KAŻDYM zaburzeniu związanym ze zbyt intensywną sygnalizacją androgenową powinna być redukcja poziomów insuliny.
Najlepszym, ale jednocześnie trudnym dla wielu pacjentów, sposobem jest dieta VLC. O słodyczach, śmieciowym jedzeniu czy Mirindzie nawet nie wspominajmy - to jest zabójstwo w kontekście przewlekłego acne czy klasycznego obrazu klinicznego PCOS. Problemem dla wielu kobiet okazują się owoce, kasze, brązowy ryż, postrzegane jako zdrowe pieczywo razowe, etc.
Standardem w takich sytuacjach jest po prostu farmakologiczne obniżenie poziomów insuliny (nie wnikam tu w detale). I do tego służą M&Ms: metformina i myo-inozytol. Oraz magnez.
Wątek metforminy zostawiam, ponieważ jest to lek, co do którego musi wypowiedzieć się lekarz prowadzący.
Magnez i myo-inozytol może stosować każdy, kto zmaga się z opisanymi wyżej problemami.
Obie te molekuły poprawiają wrażliwość insulinową i w rezultacie wygaszają nadmierną sygnalizację insulinową - w skórze, w jajnikach - wszędzie tam, gdzie dochodzi do interakcji między androgenami, insuliną i IGF-1.
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19551544 - efekty stosowania myo-inozytolu (2g/dzień) przez 6 miesięcy.
"After 3 months of MYO administration, plasma LH, testosterone, free testosterone, insulin and HOMA index resulted significantly reduced; no significant changes were observed in plasma FSH and androstenedione levels. Both hirsutism and acne decreased after 6 months of therapy".
Nie faszerowano tych kobiet Diane-35, zastosowano prosty suplement diety.
W świetle tego oraz wielu innych badań (np. http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/25259724) nie rozumiem, dlaczego inozytol nie jest szeroko rekomendowany. Aha, zapomniałem, że dla przeciętnego lekarza przewlekły trądzik czy PCOS wynikają z podwyższonego stężenia androgenów.
Inozytol nie jest jednotorową substancją; działa na wielu płaszczyznach (których tu nie omawiam ze względu na szkicową formę bloga) i to jest jego dodatkowy atut. Jedną z tych płaszczyzn jest poprawa nastroju, który, jak wszyscy wiemy, jest bardzo często wielkim problemem u wielu kobiet z trądzikiem czy PCOS.
Na naszym rynku dobrym preparatem z inozytolem jest Inofolic, którego cena w wielu sieciowych aptekach jest bardzo ok.
PS Na jakiś czas opuszczam bloga, także nie będę w stanie odpisywać na pytania zawarte w komentarzach. Po szybkim (mam nadzieję) powrocie obiecana seria notatek dotyczących roli insuliny w acne tarda/PCOS/izolowanym hirsutyzmie, izotretinoiny i absurdów dotyczących statynowego dogmatu w leczeniu zaburzeń lipidowych.