piątek, 17 lipca 2015

Ja i Izotek

Otrzymałem niedawno maila od czytelniczki walczącej z trądzikiem od n lat i nieco się zdziwiłem. Może bardziej niż nieco. Zdziwiła mnie jej wiedza na temat tego, jak ja walczyłem z acne w przeszłości. Brzmiało to mniej więcej tak: "Zazdroszczę Ci, Patryku. Leczenie Izotekiem masz za sobą i pewnie masz idealną skórę".

Wow.

Generalnie w tego typu korespondencji staram się być bardzo dyskretny i zadaję niewiele pytań (m.in. o tło rodzinne/genetyczne, dietę, historię leczenia, badania, etc.), ale w takiej sytuacji postanowiłem zapytać, skąd ma takie informacje. Okazało się, że z komentarzy pod recenzją Effaclar K na stronce Italiany. Mary napisała:

"A opinie Patryka proponuję traktować z przymrużeniem oka- jest fantastycznym lekarzem i chylę czoła ale JEST PO IZOTEKU… Na skórze poizotekowej to nawet takie badziewie jak Effaclar nie zrobi tragedii".

Odnośnie pierwszej częsci komentarza - luz. W pewnych kwestiach nie istnieje "domniemanie niewinności", do każdej, nawet pozornie wiarygodnej, opinii należy podchodzić z dystansem. Tym bardziej w kwestiach związanych ze zdrowiem. Tu Web 2.0 sprawdza się znakomicie, bo dzięki temu poziom "krytycznego" dyskursu sieciowego dotyczącego np. acne tarda stale rośnie. Jedna opinia to często za mało, potrzeba wspólnego analizowania literatury i konfrontowania tego z doświadczeniami wielu ludzi (tak w skrócie działają najlepsze fora). Przykład z brzegu: wiele razy obrywałem za to, że mam klapki na oczach w kwestii możliwości istnienia jelitowych przyczyn przewlekłych problemów trądzikowych. 

Do sedna: czy można mnie nazwać osobą "po Izoteku"? Zależy od definicji (która nie istnieje), także mamy tu swobodę interpretacyjną. Moim zdaniem dobrą definicją pacjenta "po Izoteku" może być ta oparta o "klasyczny" schemat leczenia izotretinoiną: 120 (lub więcej) mg/kg masy ciała w ciągu kilku miesięcy (co determinuje wysoką dawkę dobową). To jest pewien kanon, który daje realną szansę na coś, co można nazwać przestrojeniem/transformacją skóry. Panuje ogólna zgodność co do tego, że wszystkie krótkodystansowe schematy interwencyjne (w stylu 10-20 mg/d przez kilka tygodni czy miesięcy) mają dużo mniejsze szanse powodzenia w przypadku acne tarda. Bądźmy szczerzy: w większości przypadków te krótkie schematy oparte o niską dawkę przynoszą chwilową ulgę, ale później wszystko wraca.

W tak zbudowanym kontekście nie jestem (i nigdy nie będę) osobą "po Izoteku". W dużym skrócie: kilka lat temu zdecydowałem się na Izotek, ale w schemacie "light". Było fajnie w momencie stosowania, a że dawka dobowa była niska, to obyło się bez przykrych skutków ubocznych. I chyba tyle. Bardzo bym chciał nazwać swoją skórę "poizotekową" (traktuję to jako coś bardzo pozytywnego), ale nic z tego. Inaczej: zaraz po odpuszczeniu izo w wersji light skóra wróciła błyskawicznie do stanu "before". Także nawet przez dobę nie miałem klasycznie pojmowanej skóry poretinoidowej.

Obecnie jest to inna bajka, jest dużo lepiej, ale z ręką na sercu mogę napisać, że zasługi Izoteku na tym polu mogę określić w prosty sposób: zero. Nigdy nie chciałem wchodzić w schemat klasyczny, dlatego postanowiłem szukać innych narzędzi służących do obniżenia tzw. tonu androgenowego skóry (pamiętam swoje słowa z krytycznego okresu, kiedy skóra nie była "pod osłoną" izo: "Jezu, szkoda, że nie jestem kobietą, bo bez wahania załatwiłbym receptę na Belarę i spironolakton, na cokolwiek hormonalnego, co da mi święty spokój [skórny]").

Post w sumie bez treści, taka wydmuszka, ale musiałem się jakoś do tego odnieść. 

Więcej o samej izotretinoinie wkrótce (problem rosnącego odsetka nawrotów).
5 GATTACA: lipca 2015 Otrzymałem niedawno maila od czytelniczki walczącej z trądzikiem od n lat i nieco się zdziwiłem. Może bardziej niż nieco. Zdziwiła mnie jej...
< >