Blog umarł, ale ja żyję (i mam nawet w planach reaktywację tych wszystkich idei z pogranicza dermatologii i endokrynologii; tak naprawdę po tych kilku dobrych latach w badaniach nad trądzikiem, biologią sebocytów, łysieniem androgenowym, etc., nie doszło do żadnych przełomów, objawień i epifanii).
Do wyciągnięcia bloga z komory kriogenicznej sprowokował mnie prezent świąteczny, jakim był zapach. To tytułowy Invictus od Paco Rabanne. W genezę prezentu nie wnikałem, ale oczywiście bardzo się ucieszyłem (moja reakcja: "Wow, znakomity blind buy"). Bardzo lubię zapachy (mam swoje top 10, które jest raczej płynną listą; wydaje mi się, że jeszcze nie wąchałem zapachu skomponowanego idealnie pode mnie - jeden z zapachów Lanvin ma w sobie perfekcyjne dla mnie akordy, ale całość już tak idealna nie jest), ale w tej mojej sympatii do zapachów nigdy nie było antropologicznej, analitycznej głębi. Zero obsesji i "perfumomanii". Jasne od czasu do czasu lektura jakiejś recenzji, test 2-3 zapachów z perfumerii przy okazji zakupów, ale od setek recenzji z blogów i Fragrantiki zawsze wolałem po raz n-ty zasnąć przy Pachnidle.
Wracając do tytułowego prowokatora Invictusa: kampania reklamowa, flakon, cała otoczka, wiadomo - kicz, Susan Sontag (nie) byłaby dumna. Co do samego zapachu, a przecież to jest esencja, to w 100% zgadzam się z Chandlerem Burrem: każdy zapach świata zawsze należy oceniać w zupełnej izolacji od całego kontekstu + najlepiej nie bawić się w "olfaktorycznego muzykologa" i nie rozbierać kompozycji na molekuły. Jest to ciekawe, ale czy wnosi cokolwiek? Węchomózgowie i cały układ limbiczny człowieka i tak wiedzą swoje. Tych pierwotnych struktur oszukać się nie da. Albo coś nam pasuje i sprawia przyjemność, albo nie. I nie ma tu znaczenia, czy wąchany płyn to produkt Diora, Toma Forda, Guerlain, Hermesa czy totalnie mainstreamowego Paco Rabanne.
Co z tym zapachem? Bardzo mi się podoba. Totalnie zgadzam się z opiniami, że są w nim akordy różowej gumy Orbit, że na pewno nie jest to zapach, który automatycznie kojarzy się z morzem (chyba że z watą cukrową sprzedawaną w wesołym miasteczku nad morzem). Co powiedział kolega siedzący w temacie perfum od lat? Że jest to dramat, sacharoza i fruktoza w płynie, kompozycja przesłodzona, bez klasy, a twórcy musieli płakać realizując projekt pt. Invictus. Odbiór tego zapachu jest zróżnicowany, ale w mikrośrodowiskach tzw. znawców (bez pejoratywnego wydźwięku) często przewija się opinia, że zapach ten został stworzony dla ciemnogrodu/dresów, a kobiety, którym się podoba, to lalki bez gustu. Hm. To są jakieś fantasmagorie perfumoholików. Środowisko to, którego duży odsetek to ludzie wychowani (w sensie zapachowym) na klasykach Diora, Chanel, YSL (stary Kouros, aww) czy Gucci ("kiedyś to były perfumy"), których gust uformowały wysublimowane zapachy od Lalique, Cartiera czy Hermes, chyba przegapiło moment powstania nowej grupy odbiorców; dzieciaki nie pachną dziś Adidasem, może nie pachną Aventusem (jak ich hip-hopowi idole), ale skoro stać je na buty w rodzaju NMD czy Ultra Boost, to na pewno nie będą miały problemy z zakupem Invictusa, 1 Million czy Erosa w internetowej perfumerii. Redukując kontekst: nie wydaje mi się, żeby twórcy zapachu starali się o względy - przepraszam, ale będę chamski tak samo jak niektórzy użytkownicy Perfuforum - łysiejących panów 30+, których zapachowe potrzeby i percepcja zapachów są zupełnie inne.
Przejrzałem wczoraj przed snem wątek o Invictusie na naszym Perfuforum i złapałem się za głowę. Generalnie wyciąganie tak pochopnych wniosków psycho- i socjologicznych na podstawie zapachu to przegięcie. W sumie nieważne. Tom Ford powiedział, że marketing nie ma żadnego znaczenia; że jeśli para jeansów czy butów nie przemówi do klienta bezpośrednio, to miliony wpakowane w budowanie mitologii produktu czy neuromarketing nie pomogą.
Do mnie Invictus przemówił. Nie wiem, czy kupię ponownie (tym bardziej, że jeden z zapachów z Zary, jaki posiadam, okazuje się łudząco podobny do zapachu PR; zresztą Zara słynie z całkiem dobrego klonowania zapachów), ale ten bubblegumowy vibe, nienachalna słodycz (jak dla mnie, dla kogoś może być nie do zniesienia) i wyczuwalne przez mój mózg nutki z napoju Dr Pepper sprawiają, że momentalnie rośnie u mnie poziom endorfin i oksytocyny. Na basenie pływam szybciej i celniej rzucam za trzy :) A tak serio, kompozycja zapachowa jest najbardziej abstrakcyjnym tworem, z jakim może zmierzyć się ludzki mózg. Mitem jest, że tylko z naturalnych składników powstają wybitne zapachy. Jest to tak naiwne przekonanie niektórych perfumomaniaków, że w sumie idzie wyluzować i nie traktować opinii tego środowiska do końca serio (skoro jakaś jego część wciąż powtarza te mity).
Do mnie Invictus przemówił. Nie wiem, czy kupię ponownie (tym bardziej, że jeden z zapachów z Zary, jaki posiadam, okazuje się łudząco podobny do zapachu PR; zresztą Zara słynie z całkiem dobrego klonowania zapachów), ale ten bubblegumowy vibe, nienachalna słodycz (jak dla mnie, dla kogoś może być nie do zniesienia) i wyczuwalne przez mój mózg nutki z napoju Dr Pepper sprawiają, że momentalnie rośnie u mnie poziom endorfin i oksytocyny. Na basenie pływam szybciej i celniej rzucam za trzy :) A tak serio, kompozycja zapachowa jest najbardziej abstrakcyjnym tworem, z jakim może zmierzyć się ludzki mózg. Mitem jest, że tylko z naturalnych składników powstają wybitne zapachy. Jest to tak naiwne przekonanie niektórych perfumomaniaków, że w sumie idzie wyluzować i nie traktować opinii tego środowiska do końca serio (skoro jakaś jego część wciąż powtarza te mity).
Pewnie nikt już tu nie wchodzi, ale jeśli tak, to ciekawy jestem, czy słodkie (pojęcie zbyt ogólne, wiem) mainstreamowe zapachy mają u czytelniczek szanse w starciu z klasycznie pojmowaną męską elegancją :)